[vc_row][vc_column icons_position=”left”][vc_column_text]Nie pamiętam pierwszego spotkania z nią, ale musiało to być w szóstej klasie podstawówki. Przeprowadziła się z matką do mojej dzielnicy i została dopisana do klasy, w której się uczyłem. W tym wieku ważniejsi są koledzy, piłka i kreskówki, ale mija rok, dwa i do głosu dochodzą hormony. W ósmej klasie wyglądało to już zupełnie inaczej. Nie twierdzę, że wtedy po prostu zwróciłem na nią uwagę. To, co się ze mną działo, było bowiem dużo intensywniejsze, wymykało się racjonalnej ocenie i wolnej woli. Martyna była wyjątkowa, pod każdym względem. Ta śliczna, nietuzinkowo inteligentna blondynka o czarującym uśmiechu i błyszczących oczach na stałe wdarła się do mojego umysłu. W porównaniu z nią wszyscy byliśmy tak dziecinni. Ona, będąc przecież moją rówieśnicą, emanowała trudną do zdefiniowania dojrzałością.

Było jeszcze coś. Okazywała mi sympatię. Ta pierwsza relacja odcisnęła swoje piętno. Później nigdy nie potrafiłem starać się o dziewczynę, jeśli nie czułem jej zainteresowania, a obojętność. Martyna zostawiła nieusuwalny ślad na czystej karcie moich emocji, wywarła wpływ na wszystkie późniejsze kontakty z kobietami. Była cudowna w tej swojej budzącej się do życia kobiecości. Zakochałem się, pierwszy raz. Teraz to wiem i potrafię to nazwać. Wtedy zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się ze mną dzieje. Czułem przyspieszone bicie serca, kiedy tylko ją zobaczyłem. Gdy tylko była w pobliżu, nie mogłem opanować szalejącej w umyśle gonitwy myśli. Po każdym spotkaniu z nią, każdej krótkiej nawet rozmowie rozpierała mnie energia, jakbym zaraz miał wzbić się w powietrze. Jak dziś pamiętam pierwszy pocałunek, ten cudowny dotyk jej ciepłych ust. To wszystko było takie nowe, tak powalająco intensywne. Jakbym zdobył coś nieziemskiego, odkrył boską tajemnicę i totalnie nie był na to przygotowany. Przyznaję, bałem się tego, bałem się nieznanego. Nigdy nie byłem mistrzem w wyrażaniu emocji, lecz wtedy to była totalna katastrofa. Muszę przyznać, że wykazywała do mnie anielską cierpliwość, ale przecież i ona ma granice.

– Wiem, że za mną nie przepadasz – odpowiedziała pod koniec ósmej klasy.
– Ja…coś ty Martyna, wcale nie – wybąkałem.
Swojej odpowiedzi nie pamiętam dokładnie, jej słowa wprost przeciwnie…

Zepsułem to uczucie. Gdybym otwarcie powiedział, co czuję, choć spróbował. Teraz wiem, że faktycznie mogła odbierać to moje groteskowo nieporadne zachowanie jako niechęć. Po wybraniu innych szkół średnich nasze drogi definitywnie się rozeszły. Spotkałem ją jeszcze przelotnie raz czy dwa w pierwszym roku liceum. Zamieniliśmy wtedy zaledwie kilka zdań i doskonale pamiętam jej chłód. Zrozumiałem z czego wynikał. Mimo to nie potrafiłem wyrzucić jej z pamięci. Przez pierwsze lata właściwie nie było dnia, żebym o niej nie pomyślał, żeby nie dręczyło mnie to parszywe poczucie winy z powodu zmarnowanej szansy. . .Owszem były w moim życiu inne dziewczyny. Atrakcyjne, zmysłowe, inteligentne. Przeżywałem fascynacje, może nawet miłość. Uczucia te nigdy nie były jednak tak silne, jak te do Martyny. Później przyszły studia i chyba właśnie wtedy definitywnie straciłem nadzieję na kontakt z moją niespełnioną miłością. Pogodziłem się z tym. Zakopałem głęboko wspomnienia i zdecydowałem do nich nie wracać.

Miesiąc temu wydarzyło się jednak coś, co wywróciło do góry nogami wszystkie postanowienia. Jak każdego dnia po pracy, robiłem zakupy w jednym z dzielnicowych sklepów. Usłyszałem melodyjne „dzień dobry”. Odwróciłem głowę i zamarłem. Nie tyle wiedziałem, że to Martyna, co czułem to. Zobaczyłem ten sam promienny uśmiech i błyszczące oczy, lecz przez te 10 lat stała się jeszcze piękniejsza. A ja, identycznie jak za szczeniackich czasów, miałem ściśnięte z emocji gardło.
– Cześć Andrzej, kopę lat. Poznajesz mnie chyba?
– Martyna…Boże to naprawdę ty! Wróciłaś? Taki szmat czasu się nie widzieliśmy.
– Studiowałam w Warszawie, jeszcze przed obroną dostałam tam dobrą pracę. Firma otwiera jednak przedstawicielstwo regionalne i mam się tym zająć. Wygląda na to, że zostanę tu na dłużej. Może jeszcze się zobaczymy – stwierdziła podchodząc do kasy.
– Na pewno – wyksztusiłem.
– Trzymaj się – rzuciła zdawkowo i skierowała się do wyjścia. Już miałem odpowiedzieć podobnie, kiedy poczułem, że to nie może się tak skończyć.
– Martyna poczekaj…spotkajmy się. Na sąsiedniej ulicy jest miła kawiarnia, porozmawiajmy, proszę – wiedziałem, że muszę spróbować.
– Ciekawa propozycja. Wprawdzie obrączki nie zauważyłam, ale dziewczyna może być zazdrosna- spytała z uśmiechem.
– Jestem wolny. Skoro mówimy o przeszkodach…to mam nadzieję, że twój facet cię puści.
– Raczej nie jestem kobietą, którą można trzymać pod kluczem. W ogóle to skąd wiesz, że go mam? – ripostowała, mrużąc śliczne oczy.
– Nie wiem, pytam.
– Sprytne, ale wszystko w swoim czasie.
– Rozumiem, że się zgadzasz. Odpowiada ci 18? Przyjadę po ciebie…
– Jutro sobota, nie musimy się spieszyć. Spotkajmy się o 19.30, na miejscu, wiem gdzie to jest.
– Świetnie, do zobaczenia.
To wszystko było takie nierzeczywiste. Spotkanie z Martyną po tylu latach. Gdyby ktoś rano to przepowiedział, wyśmiałbym go. Ale to rzeczywiście była ona, pierwsza, największa…i niespełniona miłość.

W lokalu byłem grubo przed czasem, nerwowo oczekując jej przyjścia. Pojawiła się punktualne. Wyglądała zjawiskowo. Patrzyłem jak urzeczony, kiedy z gracją zbliżała się do stolika. Ubrała jasne, lniane spodnie i dopasowaną, czarną koszulę. Tkanina doskonale układała się na jej kształtnym ciele. Martyna to kobieta średniego wzrostu, o bardzo harmonijnych proporcjach. Jasne blond włosy upięła z tyłu głowy. To, co zawsze uderzało mnie w jej wyglądzie, to swoista perfekcja. Doskonałe zgranie wielu elementów, dające efekt swobodnej, bezpretensjonalnej elegancji.
– Wyglądasz pięknie.
– Dziękuję – gładko przyjęła komplement.

Pomyślałem, że pewnie słyszy to kilka razy dziennie i już na starcie okazałem się banalny.
– Kiedyś byłeś mniej otwarty, mam tylko nadzieję, że to szczere – uśmiech, z jakim to powiedziała tylko trochę złagodził ból wbijanej szpili.
– Oczywiście, że jestem szczery. Fakt, kiedyś byłem bardziej powściągliwy, pewne rzeczy się zmieniają. Usiądźmy proszę, czego się napijesz?
Pierwsze lody zostały przełamane. Rozmawialiśmy ponad dwie godziny. O tym, co wydarzyło się w czasie ostatnich 10 lat. Z każdą minutą otwieraliśmy się przed sobą coraz bardziej. W końcu opowiedziała mi o swoim ostatnim, nieudanym, czteroletnim związku. O zerwanych zaręczynach.
– Martyna, jeśli on pozwolił ci odejść, jeśli nie potrafił cię docenić…to zwyczajnie nie był ciebie wart.
– Nie potrafił docenić…też masz w tym praktykę – powiedziała ostro.
Poczułem się jakbym dostał cios w wątrobę. Już chciałem się odgryźć, instynktownie, odpłacić jej czymś podobnym…ale trwało to tylko ułamki sekund. Spojrzałem w te cudowne, niebieskoszare oczy. Zobaczyłem napływające do nich łzy. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy, to dusza Martyny właśnie wykrzyczała cały przepełniający ją ból.
– Martyna wiem, że cię zraniłem. Przepraszam, ja…ja nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Zrozum, byliśmy…byłem jeszcze dzieckiem
– Wiem, to ja przepraszam. Ostatnie dwa miesiące, rozstanie, stres…wykończyło mnie to. Czasem zachowuję nieracjonalnie. Już jest w porządku. Zrobiło się późno, muszę już iść – powiedziała spokojnie, ale niemal fizycznie czułem kłębiące się w niej emocje.
– Odprowadzę cię.
– Jeśli chcesz…

Z trudem, ale dała się przekonać, żebym to ja uregulował rachunek. Ciepła, letnia noc sprzyjała spacerom. Szliśmy więc powoli, z rzadka tylko wymieniając słowa. Oboje trzymaliśmy się neutralnych tematów, jakby bojąc się powtórnie przekroczyć niewidzialną granicę emocji. Wreszcie byliśmy na miejscu.
– Dziękuję za odprowadzenie, miło z twojej strony – powiedziała szukając kluczy w torebce.
– Ja też dziękuję, że znalazłaś dla mnie czas. Zobaczymy się jeszcze?
– Nie wiem, będę miała sporo pracy…może. Trzymaj się, dobranoc – odpowiedziała otwierając furtkę.
Już miała ją zamknąć, kiedy nagle spojrzeliśmy sobie w oczy. W obojgu nas coś pękło. W jednej chwili zbliżyła się do mnie i objęła czule. Usłyszałem jej drżący szept.
– Zostań ze mną. Andrzej nie pozwolę ci odejść, nie tym razem. Potrzebuję cię. Kocham, zawsze cię kochałam.
– Też cię kocham. Przez cały ten czas…nie było dnia, żebym o tobie nie myślał.
Przytuliłem ją silnie. Nasze usta zwarły się w namiętnym pocałunku, języki zaczęły swój zmysłowy taniec.
– Chodź – złapała moją dłoń i pociągnęła w stronę domu.

Po paru sekundach byliśmy w środku. Gdy tylko zatrzasnęliśmy drzwi natychmiast zaczęliśmy się pieścić i całować. Muskałem wargami płatki jej uszu i aksamitną skórę szyi. Rozpiąłem guziki koszuli Martyny i odsunąłem się nieznacznie. Przez chwilę syciłem wzrok widokiem boskich, średniej wielkości piersi, teraz osłoniętych tylko delikatna koronką stanika. Spojrzała pytająco i opuściła ręce w niemym wyczekiwaniu. Powietrze wokół nas przesycone było erotycznym napięciem.
– Jesteś…idealna – zdołałem wykrztusić i zaraz potem całowałem jej piękne ciało.
Martyna odpięła spodnie i pozwoliła im opaść. Teraz miała na sobie tylko czarny biustonosz i stringi. Uniosłem ją lekko i posadziłem na skraju szafki z butami. Rozszerzyła zachęcająco uda, pozwalając mi się zbliżyć. Odpięła mój pasek i jeansy. Nie chcąc tracić czasu, zdjąłem koszulę przez głowę, nawet nie rozpinając guzików. Prawą ręką objęła mnie za szyję i przyciągnęła do siebie, by nasze rozpalone wargi znowu mogły się spotkać. W międzyczasie pozbawiłem ją stanika. Uwolnione piersi nadal dumnie sterczały, uwodząc różowymi sutkami. Poczułem na torsie ich cudowną twardość. Lewa dłoń Martyny zaczęła masować penisa przez materiał bokserek. Był tak nabrzmiały, że aż bolesny. Nie chciałem być jej dłużny. Jedną ręką objąłem ją w talii i zacząłem gładzić po jedwabistej skórze pleców. Drugą dłonią przesunąłem po płaskim brzuszku, docierając po chwili do cudownego skarbu, ciągle jeszcze ukrytego pod bielizną. Masowałem jej szparkę przez mokry od soczków materiał. Kiedy odsunąłem wąski, czarny pasek i zacząłem pieścić nagą cipunię, Martyna jęknęła zmysłowo i wygięła się w łuk, jeszcze mocniej wypinając nabrzmiałe piersi.
– Weź mnie…tu i teraz…chcę cię poczuć w środku…proszę – wyjęczała oddychając ciężko. Zrobiłem krok w tył i zrzuciłem bokserki, uwalniając stojącego w całej okazałości penisa. Martyna zdjęła majteczki i na powrót prowokująco rozłożyła nogi. Mogłem teraz podziwiać ten cud natury, nagi i gorący. Przytknąłem główkę do lśniących wilgocią, lekko rozchylonych płatków. Poczułem jak zadrżała. Trwając w tym niecierpliwym oczekiwaniu na mój ruch była taka piękna, taka podniecająca. Wszedłem w nią delikatnie, ale zdecydowanie. Jednym płynnym ruchem wbiłem się w ciasne, rozpalone pożądaniem wnętrze i zamarłem.
– Aaach – usłyszałem jej głośny jęk.

Popatrzyłem głęboko w jej piękne, duże oczy. Nie musiała nic mówić. Wiedziałem czego chce, czego chcieliśmy oboje. Zacząłem ją kochać. Od początku szybko, gwałtownie. Właśnie tego pragnęliśmy, ostrego, bezkompromisowego seksu. Ogarnięci erotycznym amokiem, pieprzyliśmy się jak zwierzęta. Jęczała i wpijała się paznokciami w moje plecy. Objęła mnie nogami, jeszcze mocniej rozszerzając uda. Bym mógł wejść głębiej, jeszcze mocniej ją wypełnić.

– Dobrze…tak…rżnij mnie…jestem twoja – wydyszała mi do ucha między pocałunkami.
Ten szaleńczy galop szybko zaprowadził nas na szczyt. Orgazm osiągnęliśmy prawie równocześnie. Martyna krzyknęła głośno i wyprężyła się szarpana spazmami ekstazy. Czując na członku silne skurcze pochwy także doszedłem. Setki ostrz nieopisanej, zniewalającej rozkoszy przeszyły całe moje ciało. Wtłoczyłem w nią gorącą spermę, dobiłem do końca i zastygłem, głęboko zanurzony, ciągle otoczony rozgrzanym, falującym wnętrzem mojej kochanki. Tak zespoleni trwaliśmy dłuższą chwilę. Przytuleni, nie szczędzący sobie delikatnych pocałunków i pieszczot.
– Andrzej to było niesamowite – powiedziała odchylając się do tyłu.
– Ty jesteś niesamowita…kocham cię.

Wyszedłem z niej, pozwalając Martynie zejść z szafki. Po jej udzie popłynęła cienka strużka nasienia pomieszanego ze śluzem. Przesunęła dłonią po wygolonej szparce i z figlarnym uśmiechem oblizała pokryte wilgocią palce.
– Ale tego miałeś, mam nadzieję, że to nie wszystko. Chodź, pokażę Ci sypialnię – wyszeptała zmysłowo mrużąc oczy.

Ta noc była nasza. Kochaliśmy się jeszcze kilka godzin. Zaspokoiwszy pierwsze pożądanie, dawaliśmy sobie przyjemność powoli, czule wymieniając się pieszczotami. Bezwstydni, rozsmakowani we wzajemnej nagości, minuta po minucie zdobywaliśmy kolejne szczyty. Dopiero nad ranem, tak cudownie zmęczeni przeżytą rozkoszą, zapadliśmy w sen. Dwoje ludzi, którzy zawsze należeli do siebie, ale którym dopiero teraz było dane tego doświadczyć…

O miłości powiedziano i napisano już chyba wszystko. O tej pierwszej, która może być ostatnią i o ostatniej, która okazuje się być pierwszą. Niektórzy twierdzą, że każda kolejna jest wyjątkowa i ważna, inni uznają tylko tę jedną, przytrafiającą się raz w życiu…Nie wiem, kto ma rację i czy można to tak oceniać. Jeśli jednak da się zrozumieć słowo „miłość”, ogarnąć to, z czym się wiąże…czuję, że nigdy nie byłem bliżej tego stanu.[/vc_column_text][/vc_column][/vc_row]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *